Kolejny przystanek to miasto Van, nad ogromnym jeziorem też nazwanym Van. W mieście będziemy dziś na noclegu (hotel taki sobie, miały być 3 gwiazdki, ale jedna im chyba odpadła co zresztą uwieczniłem na jednym ze zdjęć, niestety brak klimatyzacji i położenie przy głównej ulicy dały się nam we znaki, ale miało to jednak swój niepowtarzalny urok... o tym jednak za chwilę...
Samo miasto poza tym, że jest w nim pomnik kota - zresztą podobno rasy "van" o jednym oku niebieskim, a drugim piwnym niczego ciekawego nie przedstawiało. Przyjeżdża się tu żeby zobaczyć jedną z wielu wysp na jeziorze - Wyspę Akdamar z cudownym ponad tysiącletnim kościółkiem. Opuszczony, ale znakomicie zachowany. Szczęście nam sprzyja. Na wyspę dotarliśmy na krótko przed zachodem słońca... światło idealne do takich zdjęć.
Wieczorem tradycyjny spacer zatłoczonymi ulicami, ale tu nie zapuszczamy się dalej od głównej ulicy. Wprawdzie nikt nas nie zaczepia, ale trochę czuć już tu wschodem - tu nie ma turystów.
W pokoju duszno, klimy nie ma, a przez otwarte okna tylko hałas. Życie tu kończy się bardzo późno, tym bardziej, że dziś ostatnie godziny przez rozpoczęciem RAMAZANU - czyli dziewiątego "świętego" miesiąca kalendarza muzułmańskiego. Od świtu do zmierzchu muzułmaninowi nie wolno spożywać żadnych pokarmów i nie wolno pić żadnych napojów, dopiero po zachodzie słońca życie toczy się normalnie.
Dzięki tym otwartym oknom jeszcze przed wschodem słońca budzą nas tradycyjni Bębniarze, może i niektórych tubylców czasem to irytuje, ale dla nas to był jeszcze egzotyczny smaczek:-) Podobno w zachodniej części Turcji tego nie doświadczysz...