Dzień zaczynamy wczesną pobudką.
Dziś jedna Z RZECZY, KTÓRE TRZEBA ZROBIĆ CHOCIAŻ RAZ W ŻYCIU...
Lot balonem nad Kapadocją o wschodzie słońca.
Nam niestety nie udało się wylecieć jeszcze po ciemku i my nie witaliśmy dnia siedząc w koszu pod balonem, ale było to równie fascynujące przeżycie. Spod hotelu jedziemy busem, zatrzymujemy się jeszcze w 2 miejscach, zgarniamy Rodzinę z dzieckiem (jak się po chwili okazało to Polka ze swoim mężem Turkiem) oraz parkę chyba Holendrów w trakcie samotnej włóczęgi po świecie.
Nad Doliną jeszcze widać mnóstwo różnokolorowych balonów. Jedziemy na ustalone miejsce gdzie następuje wymiana turystów.
W koszu miejsc dla prawie 30 osób! x 150 Euro 2 x dziennie przez cały sezon... niezły interes.
Nasz pilot robi popisową rundkę. Lecimy tuż nad ziemią, po czym wznosimy się wysoko, wysoko... a potem znowu w dół i wlatujemy do środka wąwozu. Jego ściany prawie na wyciągnięcie ręki, a w skałach wydrążone domy. Jeden taki w samotnej spiczastej skale ze szklanymi drzwiami ma chyba kilka poziomów, wygląda naprawdę ekskluzywnie.
Skały te zbudowane są z miękkiego tufu, można go drążyć zwykłymi stalowymi narzędziami, twardnieje dopiero pod wpływem powietrza, a i robaków tam podobno żadnych nie ma:-)
jeden z tubylców opowiada nam, że kiedy ma mu się powiększyć Rodzina to bierze swoje dłutko i po kilku dniach ma następny pokój:-)
Widoki naprawdę niesamowite, może rano było inne światło, ale za to teraz więcej miejsca w koszu. Słońce coraz wyżej, kolejne balony powoli lądują i na nas przychodzi pora. Czas tu strasznie szybko mija - już godzina w powietrzu. Miękkie lądowanie, szampan, certyfikat z lotu balonem, pamiątkowe zdjęcie z pilotem i już wracamy. 150 Euro - ale było warto:-)
Potem szybkie śniadanie i dalszy etap zwiedzania. Z hotelu jedziemy do pobliskiej miejscowości Goreme - serce Kapadocji gdzie zwiedzamy jedyne w swoim rodzaju muzeum. Muzeum na Otwartym Powietrzu - a tam setka kościółków głównie bizantyjskich. Jaskinie wykute w miękkiej skale, a mają to co każdy kościół mieć powinien: nawę główną oraz nawy boczne ołtarz, prezbiterium, kolumny i to co najbardziej FASCYNUJĄCE - malowidła naścienne - niektóre jakby rysowane ręką dziecka, a inne tak misterne jakby malował je włoski artysta z czasów Renesansu. Gdyby nie prażące słońce można by spędzić tam wiele godzin. Ale nas goni czas...
Przed nami kolejne "atrakcje": fabryka ceramiki, pokaz mody skórzanej, jubiler i sklep ze słodyczami - wszystko "najlepsze", "jedyne prawdziwe", "oryginalnie tureckie", "w najlepszej cenie" - jak to na wycieczkach. Chociaż Agusi błyszczały oczy u Jubilera i w sklepie z "najlepszymi" skórami to pokusiliśmy się tylko na zakupy słodyczy:-) takie z nas Dwa Pasibrzuszki.
Jeszcze spacer uliczkami Goreme, taras widokowy na caluśką Kapadocję, kolejna dolina z magicznymi skałkami ze spiczastymi czapkami... dzień pełen atrakcji.
W hotelu obiadokolacja, zasłużone piwko i pyszne desery:-) strasznie słodkie:-)