Fajni ludzie z nami jadą... poznajemy się nawzajem. Wieczorem postanawiamy zabawić się w pobliskim miasteczku, bo hotel nasz tak trochę na zadupiu.
Pokierowani przez naszą przewodniczkę idziemy na spacer. Prawie godzina drogi i docieramy do pierwszych zabudowań część z nas zostaje w pierwszej napotkanej knajpce reszta idzie dalej. Trafiamy na plan jakiegoś tureckiego filmu - chyba jakieś takie tureckie M jak miłość:-) nikt nas nie przegania, ba nawet częstują nas tak sami z siebie pyszną herbatą. Jakoś się nam tak sympatycznie zrobiło. Samo miasteczko to też niezły kawałek historii - Mustafapasa to tak naprawdę greckie miasteczko, z grecką zabudową, greckimi zabytkami i mieszkańcami greckiego pochodzenia. Szkoda, że zwiedzamy je tylko po ciemku, warto było by je zobaczyć w pełnej okazałości. Znajdujemy też przydrożny sklepik, chyba jedyny czynny o tej porze - jest 22. Zaczyna się szaleństwo zakupów, kartki, błyskotki, portfeliki, bransoletki, chusty i dwie tradycyjne kapadockie lalki - będą prezenty dla najbliższych i pamiątki z wycieczki. Zresztą sprzedawca też się ucieszył z dobrze zakończonego dnia, zaprasza nas na jutro, ale jutro my będziemy już daleko stąd. Całą ekipą wracamy do hotelu "na skróty" - 15 minut i już.
Nad nami bezchmurne niebo i tyle gwiazd... jest sierpień, kilka z nich spada i każdy z nas śle im swoje życzenie... ciekawe czy się spełnią...?